niedziela, 28 kwietnia 2013

09. Louis cz.1


Napięta atmosfera, panująca w samochodzie wzrastała z każdym miniętym kilometrem. Tak bardzo chciałam wyskoczyć z auta, wrócić do mojego ukochanego domu i żyć tak jak przedtem, po prostu będąc szczęśliwą. Łzy po raz enty chciały wydostać z pod powiek, jednak cudem je powstrzymywałam.
Poczułam na dłoni delikatny dotyk, dlatego powoli podniosłam głowę. Mama głaskała z czułością moją rękę, jakby miała wynagrodzić mi ten wyjazd. Cóż, nie pomogło. Szybko zabrałam dłoń i ponownie skierowałam wzrok na okno.
- [t.i] zrozum, to dla twojego dobra! – odezwała się zdenerwowana, przyglądając mi się uważnie.
- Jakiego dobra?!  - krzyknęłam, uwalniając wszystkie emocje.
Słone kropelki cieczy, zaczęły spływać po policzkach strużkami, a ciało trząść z nerwów.
- Chcemy, żebyś była szczęśliwa!
- A pomyśleliście, że to właśnie z Louisem jestem szczęśliwa?! to dla was było najlepsze rozwiązanie, nie liczyliście się z moimi uczuciami! nie obchodzi was to, że ja kocham tego chłopaka i to z nim chcę spędzić resztę swojego życia! – piorunowałam obojga rodziców wzrokiem, czując narastające ciśnienie. – Dlaczego nie chcecie zaakceptować naszego związku i za wszelką cenę chcecie nas rozdzielić?!
- Kochanie, przecież on jest z rozbitej rodziny… - zaczęła moja rodzicielka spokojnie, jednak jej przerwałam.
- Dlatego, trzeba go traktować jak śmiecia?!  przecież on jest normalnym człowiekiem! nie możecie uważać siebie za lepszych! – oburzyłam się.
- Stać cię na kogoś lepszego. – stwierdził ojciec, a ja nie wytrzymałam.
- Zatrzymaj się! – zawołałam, jednak tata uznał to za żart. – Zatrzymaj się, bo wysiądę w ruchu!
Rodziciel zdziwiony zjechał na pobocze, a ja szybko wysiadłam z pojazdu, zabierając ze sobą jedynie torebkę. Zaczęłam biec w przeciwnym kierunku niż ten, w który zmierzaliśmy, starając się zniknąć rodzicom z oczu. Po jakiś dziesięciu minutach biegu, usiadłam na pobliskiej ławce i wyjęłam swoją komórkę. Prędko wybrałam doskonale znany mi numer, czekając aż dana osoba odbierze.
- [t.i]? coś się stało? – usłyszałam ten spokojny i melodyjny głos.
- Lou mógłbyś po mnie przyjechać? – poprosiłam, wolną dłonią ocierając mokre policzki. – Jestem gdzieś na drugim końcu Londynu. Nawet nie wiem jaka to dzielnica. Nie mam żadnych pieniędzy, tylko telefon i dokumenty. – byłam co raz bardziej zdruzgotana i zła na siebie.
- Spokojnie. Powiedz mi co widzisz. – rozkazał nadal świetnie opanowany.
- Dość niski blok mieszkalny, po drugiej stronie jakieś sklepy i osiedle. – rozejrzałam się nerwowo.
- Coś jeszcze? Przyjrzyj się dokładnie, to musi być coś wyróżniającego się.
Obracałam się gwałtownie wokół własnej osi, szukając jakiejś wskazówki dla szatyna. Nagle zauważyłam tabliczkę z nazwą ulicy na której się znajduję.
- To jest Oldfield Streat! – zawołałam do słuchawki.
- Będę za trzydzieści minut, proszę nie ruszaj się stamtąd! – rozłączył się, a mnie znowu opanowała panika.

*Oczami Louisa*
Po rozłączeniu się z [t.i], szybko wybrałem numer swojego najlepszego przyjaciela.
- Stan, musisz mi pomóc! – powiedziałem, od razu kiedy odebrał.
Wytłumaczyłem chłopakowi obecną sytuację, po czym wsiadłem do auta i skierowałem się do domu Stana. Brunet czekał już na mnie na podjeździe, a kiedy znalazł się już w samochodzie, ruszyłem z piskiem opon w stronę, którą mnie pokierował.
Droga strasznie mi się dłużyła. Tak bardzo bałem się o moją dziewczynę, która była sama w nieznanym jej miejscu, kiedy powoli robiło się ciemno. W połowie zmieniłem się ze Stanem, bo nie miałem siły już kierować.
- Stary, nic jej nie będzie. Jesteśmy blisko. – przyjaciel poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął pocieszająco.
W ciągu kolejnych dziesięciu minut byliśmy w miejscu, o którym mówiła [t.i], lecz nigdzie nie mogłem jej dojrzeć. Rozglądaliśmy się po okolicy, jednak ciemność jaka panowała na dworze utrudniała nam widoczność.
- Widzę ją! – zawołał brunet, wskazując palcem na skuloną postać siedzącą na ławce.

*Oczami [t.i]*
Na dworze zaczęło robić się ciemno, a Louisa nadal nie było. Zimne podmuchy wiatru powodowały gęsią skórkę na moich gołych ramionach i udach, dlatego podciągnęłam nogi pod brodę i skuliłam się. Przymknęłam oczy, czując ogromne zmęczenie. Zaczynałam powoli tracić nadzieję, że Lou dotrze do mnie przed północą.
Nagle jakieś auto zatrzymało się przy mnie, jednak z powodu ciemności nie widziałam jakiej jest marki.
- [t.i]! – z samochodu wysiadł Louis i szybko podbiegł do mnie.
- Lou! – poderwałam się z miejsca, po czym przytuliłam chłopaka. – Przyjechałeś po mnie.
- Nie zostawiłbym cię samej. Zmarzłaś. – stwierdził, nakładając swoją bluzę na moje plecy. – Jak ty się tu znalazłaś? – przyjrzał mi się uważnie. – A zresztą, później mi wszystko opowiesz. Teraz wsiadaj do auta, bo się przeziębisz.
Szatyn otworzył tylne drzwi samochodu, dlatego szybko weszłam do środka. Louis usiadł obok mnie i mocno mnie przytulił.
- Cześć Stan. – przywitałam przyjaciela, mojego chłopaka.
- Hej mała. – uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, po czym podkręcił ogrzewanie. – Zaraz będzie cieplej. 

Witam was moi kochani, po kolejnej dość długiej przerwie, za którą okropnie was przepraszam. Żeby wynagrodzić wam moją nieobecność, wstawiam pierwszą część partowca z Louisem! Jest mój pierwszy partowiec, więc proszę o wyrozumiałość, ale też szczere opinie :) 
Kocham Was! 
~Nulka :)